Po raz kolejny Wisteria Gardens miała przyjemność uczestniczyć w Tanabacie na Pradze.
W tym roku WS zaprezentowałą swoje stoisko na którym można było zakupić piękne, jedwabne ozdoby oraz zaprezentowała mini wykład o tkaninach japońskich
0 Comments
Kilka słów o historii Pierwsze ozdoby do włosów pojawiły się w starożytności, w okresie zwanym Jōmon (14.000 do 300 p.n.e.). Uznawano wtedy, iż pałeczki z drewna, bądź gałązki za odstraszające złe duchy talizmany i noszono we włosach. Zaczęto także nosić przodków współczesnych grzebieni. W okresie Nara (710 to 794), którego początek wyznacza przeniesienie dworu cesarskiego do specjalnie w tym celu zbudowanego od podstaw miasta Heijō-kyō, W okresie Nara najsilniej w całych dziejach Japonii zaznaczyły się chińskie (także koreańskie) wpływy na dworze i wśród arystokracji, co przyczyniło się m.in. do rozkwitu architektury i sztuki sakralnej. Zwany także stuleciem kobiet, gdyż z 7 panujących wówczas władców 4 były kobietami. To właśnie w tym okresie z Chin przywędrowały grzebienie zwane zan, zapisywane tym samym znakiem co kanzashi. W okresie Heian, znanego z rozwoju sztuki oraz literatury. Pierwsza powieść, Genji Monogatari powstała właśnie w tym okresie i wciąż jest uznawana za najwybitniejsze dzieło japońskiej literatury. Styl tego okresu nie sprzyjał kanzashi, bowiem moda wymagała aby arystokratki nosiły fryzurę zwaną taregami (垂髪) - długie włosy, związane luźno na plecach w koński ogon. Większą popularność kanzashi przyniosła zmiana mody w okresie Azuchi–Momoyama, gdy kobiety zmieniły fryzury na tzw. japońskie włosy, zwane Nihongami (日本髪). Fryzurę tę ozdabiano szpilkami i grzebieniami, które według legendy wykorzystywano niekiedy jako broń. Okres Edo natomiast przyniósł rozkwit sztuki wytwarzania kanzashi, gdyż fryzury stał się bardziej skomplikowane i wymagały więcej ozdób. Powstało wiele nowych form kanzashi, oraz jak wszystko w Japonii noszenie ozdób uległo pewnej rytualizacji, szczególnie w środowisku geiko, gdzie po sposobie noszenia można było określić status geiko, oraz staż praktykantek, zwanych maiko. Podsumowując: kanzashi to nie jest technika ale rzeczownik który określa pewną grupę ozdób do włosów. Są to szpilki i grzebienie w wielu kształtach, nie tylko w formie jedwabnych kwiatów. Różnicę tę można wyraźnie dostrzec na Rakuten, czyli większym japońskim Allegro, gdzie po wpisaniu w wyszukiwaniu słowa "kanzashi" widzimy różnorodny wybór ozdób: od prostych grzebieni bez wzorów, po wykwintne szpile w firmie wachlarza. Czym jest więc kanzashi i czym różni się od tsumami zaiku?
Różnica jest bardzo prosta: kanzashi to ogólne słowo oznaczające szpilkę do włosów. Szpilka może być wykonana z dowolnego materiału i może mieć niemal dowolny kształt. Poszczególne rodzaje ozdób mają swoje odrębne nazwy. Tsumami zaiku oznacza technikę w której wykonuje się ozdoby. Tłumaczy się to mniej więcej jako “technika szczypania” . Tsumami kanzashi określa się więc szpilki do włosów wykonane w technice tsumami zaiku. Z kolei hana tsumami kanzashi to osobny rodzaj kanzashi. Hana oznacza kwiat. Lub nos. Ale w przypadku hana tsumami kanzashi używany jest rzecz jasna znak oznaczający kwiat ;) Hana tsumami kanzashi to szpilki do włosów w kształcie kwiatów, które najlepiej kojarzone są z maiko, czyli praktykantkami na gejsze (lub inaczej geiko, jak nazywa się je w Kioto) Kanzashi stało się więc swoistym skrótem myślowym, wygodną dla Europejczyka, choć nieprawidłową alternatywą dla zwrotu tsumami zaiku. Nie zamierzam oczywiście nikogo namawiać do zmiany myślenia czy sposobu mówienia. Tym bardziej, że mnie samej w ciągu lat zwyczaj nazywania mojej pracy kanzashi weszło w krew, gdyż wtedy wtedy ludzie wiedzą o czym mówię - nazwa tsumami zaiku jest im zaś najczęściej obca. Niemniej, jest to kwestia którą należało uściślić, nim przejdziemy do części II 07.06.2014 był w Warszawie dniem szczególnym, bowiem tego dnia odbyła się druga edycja Matsuri - Pikniku z Kulturą Japońską. Pierwsza edycja która odbyła się niemal dokładnie rok temu była z mojej perspektywy jako gościa ogromnym sukcesem! Owszem, kolejki do stoisk były ogromne, ale wciąż było warto poczekać na tradycyjne lody czy kaligrafię.
W tym roku zostałam zaproszona jako wystawca i tutaj Matsuri musi się jeszcze sporo nauczyć, by nawet małych wystawców traktować na równi z większymi sponsorami, bo my także jesteśmy częścią eventu. Bariera językowa była czasem bardzo trudna do przeskoczenia, zarówno jak różnice kulturowe chwilami nieco utrudniające płynną współpracę. Zdaje się także, że wewnętrzne porozumienie szwankowało - polsko-japońskie liceum starające się od kwietnia o stoisko nie otrzymało go, podczas gdy inny organizator zapraszał innych wystawców na kilka dni przed eventem. Minus za to! Ja dowiedziałam się, iż otrzymam pojedynczy stolik, 60x180cm i nic ponadto. Trudno mi się dziwić więc, że jechałam na event z poczuciem niesmaku i wewnętrznym przeczuciem, że szybko się zwinę bo nie ma po co siedzieć przy pustym stoisku. Czasem bardzo fajnie jest się po prostu pomylić! Stolik stał w słabym miejscu, ukryty i cichutki, choć wywieszki gdzie znajduje się wystawa były bardzo dobrze widoczne. Przez pierwsze pół godziny siedziałam z przybyłym na miejsce uczniem z mojej szkoły, który mi pomagał ogarnąć stoisko, święcie przekonana że nikt nie dotrze na II piętro. Kwadrans po południu sytuacja zmieniła się na tyle, że napływ gości z dołu zalał salę i choć teoretycznie prelekcje miałam o pełnych godzinach (12.00, 14.00 i 16.00) właściwie do 17.30 nie usiadłam już na dłużej. Ponad 200 wizytówek które ze sobą miałam rozeszły się w kilka godzin! Zainteresowanie było ogromne, pytań mnóstwo i nie były to tradycyjne pytanie o "jak ja to sama zrobię". Te należały do rzadkości. Pytania o materiały, rodzaje kanzashi, a nawet zainteresowanie kupnem były powszechne, zaś ogólny nastrój był niesamowicie pozytywny - goście byli ciekawi, rozmawiali ze mną, a przypadki opryskliwości należały do rzadkości nawet gdy zmuszona byłam prosić o delikatniejsze obchodzenie się ze szpilkami. Byli bardzo wyrozumiali, prosili o wskazówki jak przyjrzeć sie szpilkom nie czyniąc im krzywdy i tylko jedna osoba zareagowała na prośbę gwałtownie, rzucając szpilkę na blat stołu i odchodząc obrażona. Niewiele zobaczyłam z reszty imprezy, będąc w ciągłym ruchu na stoisku, ale całość sprawiała wrażenie dobrze zorganizowanej imprezy i mimo dość trudnych rozmów z organizatorami z mojej strony (na pewno, jeśli w przyszłym roku to ja wyjdę z inicjatywą, da sie załatwić o wiele więcej!) Matsuri mówię TAK! Całość była dobrze przemyślana i ogarnięta, a goście mieli okazję poznać wiele aspektów kultury Japonii, a nie tylko najbardziej popularne jak sushi czy anime. Oczywiście, nie mogło ich zabraknąć, ale to nie wszystko. Pokazy sztuk walki, ceremonii herbaty, warsztaty tradycyjnego rękodzieła i przeróżne wystawy pokazywały, że Japonia to nie tylko gejsze, samuraje i sushi, ale o wiele więcej. Mimo niedociągnięć od strony organizowania atrakcji mam nadzieję, że pikniki staną się stałym, dorocznym elementem warszawskiego klimatu, popularyzując kulturę Japonii, przybliżając ją i zbliżając dwa tak odległe kraje |
Wisteria Gardens StudioPodróże Wisterii małe i duże Archives
July 2017
Categories |